15.11.2011

Remont

Od zeszłego wtorku toczę walkę. Z kuchnią i z samą sobą. Okazuje się, że doskonale wiem czego NIE chcę, ale już mam wielkie kłopoty z określeniem co CHCĘ.

Na pewno nie będzie szafek w stylu "szyk-błysk i aluminium". Na pewno nie postawię na ciemne barwy okleiny drewnopodobnej. Na pewno nie będzie wyspy.



Zaczęło się od wielkiego odgruzowania. Pomieszczenie od czasu premiery Matrixa jedynki w kinach, nie było tak porządnie wysprzątane. Brud, kurz i inne niespodzianki pod starą wykładziną - z tym się zmagaliśmy przez pierwsze godziny, a potem było już tylko gorzej... Stara tapeta tak bardzo przyzwyczaiła się przez 20 kilka lat do pobytu na tych dwóch i pół ścianach, że nawet po wielokrotnym namoczeniu i zdarciu kilku wierzchnich jej warstw nie dała się przekonać do zejścia. Koło czwartku mieliśmy oczyszczone ściany z tapety i jej marnych resztek i mogliśmy przystąpić do malowanie itp. W międzyczasie zostały przeniesione rurki z wodą w troszkę inne miejsce i zakupione różności niezbędności - farba, płytki, panele, klej do płytek, pędzle, packi, grzebienie do kleju, poziomice, piła do płytek.... nawet zamówiłam meble kuchenne! 



Chciałam, żeby moja pierwsza w życiu kuchnia była ciepła, przytulna, miła, kojąca. Ostatni rok był dla mnie raczej ciężki. Może stąd tęsknota za takim ciepłem domowym, spokojem...

Na meble czekam. Jeszcze 3 do 4 tygodni...i się okaże czy dokonałam dobrego wyboru. Czy szafki pasują do podłogi, czy gałki pasują do stylu, czy styl pasuje do idei, czy blat do glazury i czy wszystko zmieści się w zaplanowanym miejscu. 

I czy ja zmieszczę się ze swoimi wątłymi zasobami przyborów kuchennych w zakupionych szafkach. Nie mogę się już doczekać efektu końcowego. Na razie wygląda to wszystko trochę niepokojąco..





Efekt końcowy - data 20.02.2012





7.11.2011

Powrót

I'm back! Szczęśliwie powróciłam z Frankfurtu chwilkę temu. Wyjazd męczący fizycznie i psychicznie. Wtorek 1300km - środa koncert - czwartek 1300km - HOME SWEET HOME.


Messe Frankfurt - trzecia co do wielkości hala wystawiennicza na Świecie

1.11.2011

Wieczorowa pora wyjazdu

Dziś w nocy znowu wyjeżdżam. Lubię to, a właściwie polubiłam ostatnio, od kiedy jeździ ze mną M. Wcześniej, te dni kiedy byłam poza miastem ciągnęły się w nieskończoność, lecz jakież miłe były powroty! I przywitania... A teraz. Codziennie witamy się i żegnamy, póki co, tak zostanie. On codziennie mówi, że tęsknił, że bardzo i że nie mógł się doczekać chwili gdy znów mnie zobaczy. To miłe. Też tak czuję. M jest dla mnie teraz niczym narkotyk, nie chcę bez niego żyć. Z nim jest mi lepiej, jestem weselsza i śmielsza, powoli zaczynam wierzyć, w siebie, jaką mnie widzi M. „Jesteś piękna” słyszę i śmieję się z niedowierzaniem. Dla niego jestem, a co mnie obchodzi reszta?! Nic, a nic. „Jesteś taka mądra” i tu nie sposób się z M nie zgodzić.. Każda z nas lubi komplementy. Rzadko do tej pory je słyszałam pod swoim adresem.  Mam kompleksy, pewnie! I to jakie! Dzięki niemu troszkę zepchnęłam je w głowie do głębszej przegródki, niech sobie tam leżą, może z czasem o nich zapomnę, jak o siatce leków, którą „odkryłam” w komódce, w sypialni, wczoraj. Mieszkam tu już ponad pól roku, siatkę schowałam pewnie jakoś podobnie, z pół roku temu. Zapomniałam o istnieniu tych wszystkich pigułek. Przydały się już dzisiaj, kiedy zerwałam się z samego rana o 10:12 z przeraźliwym, migrenowym bólem głowy, który mimo zażytych dwóch tabletek od Goździkowej utrzymuje się do tej chwili, gdy sporządzam ten wpis... Przede mną i moją migreną ponad 14 godzin jazdy do Frankfurtu. Muszę naładować wszystkie sprzęty elektroniczne, które zwykle towarzyszą mi w moich podróżach – laptopa, komórkę, aparat, mp3. Żebym tylko niczego nie zapomniała...

Mój dom kilka tygodni temu...