17.02.2015

Nasze Wa-Walentynki


Ostatni weekend spędziliśmy rodzinnie i romantycznie. W Warszawie lubię się czasem zapomnieć. I lubię tę wielkomiejską atmosferę. Światła, hałas ulicy, tłumy. Fajnie czasem wyjechać, choć na kilka godzin i móc z dystansu, jakby z boku popatrzeć na swój mały świat.




W stolicy miałam szkolenie. Dwudniowe. Uznaliśmy, że to doskonała okazja, żeby wyrwać się całą rodzinką na chwilę z Lublina, zrobić sobie takie mini wakacje. A do tego był to termin Walentynek!


W sobotę wieczorem, po pierwszym dniu zajęć wybraliśmy się na spacer po centrum. Akurat tam, przy samym Pałacu mieliśmy zarezerwowany nocleg. Było już późno i nie mieliśmy czasu na dłuższe spacery. Okazało się, że spacer od hotelu do jakiejś fajnej knajpki to w Warszawie nie lada wyzwanie. Dziękowałam mojemu M w duchu, że odwiódł mnie od zabrania wózka dla Hanki! U zbiegu głównych ulic, ul. Marszałkowskiej i al. Jerozolimskich postawiono dosłownie zasieki, zapory dla pieszych. Nie da się obejść centrum bez uciążliwego błądzenia po przejściach podziemnych. Myślę, że jest możliwe lepsze oznakowanie drogi w przejściach. Nie wiem dlaczego nikt się za to nie weźmie. A może tylko ja się tam gubię?


Zwiedziliśmy dwa piętra galerii Złote tarasy. Ten budynek jest rzeczywiście imponujący! Bardzo ciekawy w formie i taki naprawdę inny od tych wszystkich wielkich, nudnych konstrukcji, którymi zabudowano już prawie cały, nieprzymierzając Lublin. 



Trochę zdziwiły mnie tłumy klientów w ten walentynkowy wieczór. Wyobrażałabym sobie lepiej spędzone chwile, niż na zakupach w galerii. 



Całkiem przypadkiem, goniąc już ostatkiem sił, głodni i zmarznięci wpadliśmy na tę przemiłą knajpkę ukraińską - U sióstr. Porcje duże, od serca, bardzo smaczne i w przystępnych cenach. Wystrój pewnie możnaby dopracować, ale wierzcie mi, to i tak jest cudo w porównaniu z niejedną prawdziwą knajpką na Ukrainie, oczywiście poza tymi w Kijowie.


Bardzo żałuję, że nigdy nie miałam okazji trochę pochodzić po Warszawie i lepiej ją poznać. Już nawet taki krótki spacer po centrum dostarczył nam wielu wrażeń.




Hania była cały czas zadowolona i podekscytowana. Widać było, że cieszy się tym wieczornym spacerem. Troszkę marudziła nam w restauracji, ale przemiła pani kelnerka odwróciła jej uwagę i dała papier i kredki. Potem w drodze powrotnej do hotelu szła z nami grzecznie za rączki i co raz pokrzykiwała na widok jakichś niesamowitych dla niej rzeczy albo śpiewała na całe gardło "Sto lat! sto lat!".


Żałowałam, że nie wzięłam lepszego aparatu, była szansa na świetne szoty. To zdjęcie tatusia i córuni odchodzących w kierunku wielkiego serducha na Pałacu Kultury i Nauki wyjątkowo mi się udało. Nieprawdaż?


Pokój hotelowy wiele przeszedł z nami. Już w pierwszych chwilach swego pobytu Hanka oblała łóżko soczkiem marchewkowym, a potem jadła całą swoją powierzchnią ciała i przestrzenią pokoju wyjątkowo chrupkie chrupki kukurydziane. Następnie przewróciła kubeczek po kawie na dywan czyniąc plamki i nachlapała po kostki wody na podłogę w łazience. Z drobniejszych szkód to jeszcze pomazała ołówkiem blat i zagubiła otwieracz do butelek, wyjmując uprzednio z barku, mimo zakazów.



Potem w hotelu jeszcze wiele się działo i się długo nie spało. Następnego dnia po zakończeniu szkolenia pojechaliśmy do ZOO. Od dawna marzyło nam się, żeby zabrać Hankę do zwierzątek. I wreszcie nadszedł ten dzień. I było super, tylko strasznie zimno. I głodno. I musimy koniecznie znów przyjechać, bo nie zobaczyliśmy najważniejszego: Lwa!







Od kilku tygodni Hania ma "fazę" na zwierzęta. Układa puzzle, każe sobie pokazywać filmy i zdjęcia żubrów na youtube i takie tam zabawy. Pójście z nią do ZOO okazało się świetnym pomysłem. Była od początku do końca żywo zainteresowana wszystkimi zwierzątkami. Bardzo spodobały jej się żółwie, krokodyle, nosorożec i hipopotamy. To na pewno nie była nasza ostatnia wizyta w tym miejscu. 


 - Boję się? Nie, nie boję się walana
W drodze powrotnej do Lublina nie mieliśmy już takiego szczęścia jeśli chodzi o restaurację. Trafiliśmy do pizzerii Carmelo na wylotówce z Warszawy. Nie polecam makaronu z sosem Arrabiata, natomiast zupka krem z pomidorów fajna! 

Znacie serwis blablacar.pl ? W ten weekend był nasz debiut jako blabla kierowców. W jedną i w drugą stronę zabraliśmy ze sobą wirtualne autostopowiczki. O tym jak działa serwis na czym to polega postaram się napisać w kolejnym poście. Baj!

A jak Wam minął walentynkowy weekend?

4 komentarze:

Mama w domu pisze...

Świetny weekend, widać, że dobrze się bawiliście! Tylko pokoju trochę szkoda, ale Hani wszystko można wybaczyć :)

Aneta Sawicka pisze...

super rodzinny wypad:) Bardzo lubię Warszawę, chociaż fakt, że w centrum irytujące jest szukanie przejść w tych podziemnych tunelach. W zoo byliśmy jakoś na jesieni, bardzo się Filipowi tam podobało, szczególnie akwarium z rybami,takimi duuuuużymi:) Nie mogę się doczekać wiosny, jak zrobi się ciepło to planujemy wycieczkę do Zamościa i ponownie do mini zoo w Wojciechowie;)

Violianka pisze...

Demolka była w cenie pokoju ;)

Aneta Sawicka pisze...

Zmieniłam adres u siebie na poprzedni i posty się aktualizują, czyli niepotrzebnie zmieniałam:) Zapraszam do mnie na konkurs:)