16.07.2015

BICOM - jak pokonaliśmy AZS Hani?



Od wakacji 2014 zmagaliśmy się z problemem skórnym u Hani. Początkowo pojawiły się krostki, plamki, jakieś czerwone placki na policzku. Potem stopniowo zwiększały swoją powierzchnię, obejmowały też nowe miejsca na ciele - nóżki, brzuch, rączki i placy Hanki. Doszło do takiego momentu, że na nóżkach miała jedną wielką skorupę, łuszczącą się skórę, czerwone plamy, czasem podbiegnięte krwią.... Dziś patrząc na jej ciałko nie widać żadnych śladów po tamtej katastrofie.


 

Najpierw leczenie ograniczyłam do bardziej dokładnego mycia i kremowania skóry. Ale niestety nic to nie dało. Potem, dopiero po jakichś dwóch miesiącach samotnej walki zgłosiliśmy się do lekarza - dermatologa. Wizyta była w gabinecie prywatnym i mieliśmy złudne nadzieje, że trafiliśmy na specjalistę, który pomoże naszemu cierpiącemu dziecku. O my głupcy!

Nasze wizyty i diagnozy kolejnych dermatologów opisywałam tutaj. 

Wreszcie ostatni "specjalista" stwierdził, że to na pewno nie grzybica, ani nie łuszczyca, ale jakaś alergia, która powoduje zmiany podobne do Atopowego Zapalenia Skóry (AZS). Pani doktor stwierdziła ponad to, że nie ma się co dziwić, skoro my, rodzice mamy skłonności do alergii to i córka po nas te skłonności odziedziczyła oraz że pewnie z tego wyrośnie. Niestety dwulatek nie kwalifikuje się na testy alergiczne, a badanie krwi nie wiele by nam dało... na tym skończył się proces diagnostyczny. Dostaliśmy zalecenie smarować skórę emolientami na grubo, dostaliśmy kilka recept na maści ze sterydami, żeby zaleczyć to co już się pojawiło na ciele i mieliśmy próbować szukać alergenów na własną rękę (metodą eliminacji - przez dwa tygodnie nie podawać podejrzanego produktu i sprawdzać, czy jest pozytywna reakcja organizmu.... mało realne do wykonania).


Byłam załamana i zniechęcona, bo nie wiedziałam jak mogę pomóc Hani. Wydawało się, że wszystkie środki były już wykorzystane i pozostaje nam tylko szukanie znachora, albo kogoś kto zajmuje się ziołolecznictwem....

Do gabinetu Pani S trafiliśmy przypadkiem, dzięki mojemu koledze z pracy, którego dzieci mają podobne problemy co nasza Hania. Pani doktor nie reklamuje swoich zabiegów, a z jej pomocy korzystają ludzie z polecenia, którzy dowiadują się o niej pocztą pantoflową. W jej skromnie urządzonym gabinecie, który mieści się w domku jednorodzinnym, na dużym biurku stoi dziwne urządzenie - BICOM. Całe to pomieszczenie i sprzęt na biurku przypominał mi mojego przyszywanego, niemiecko - szwedzkiego Dziadka Whilliama, który w czasie II Wojny Światowej pełnił służbę jako radiotelegrafista na jakimś okręcie i potem po wojnie, na emeryturze zajmował się nadawaniem z ludźmi z całego świata...

Pani S korzysta z urządzenia BICOM, którego działanie próbowała mi opisać, ale uwierzcie, że trudno to pojąć i zapamiętać. Oto co na ten temat pisze Wiki: opisy działania urządzenia są niejasne. Urządzenie wyposażone jest w elektrody, w przypadku aparatu BICOM są one trzymane przez pacjenta. Według producenta urządzenia, poprzez elektrody emitowane jest zmienne pole elektromagnetyczne, mające leczyć pacjenta. Jak tłumaczyła mi Pani S, a Wiki potwierdza, komórki w organizmie są obiektami posiadającymi swoją naturalną częstotliwość rezonansową (bio-rezonansową), która zmienia się w zależności od aktualnego stanu pacjenta i może posłużyć do diagnozy. Leczenie odbywa się poprzez stymulowanie zmian w biorezonansie komórek, powodując odwrócenie zmian wywołanych przez chorobę. Innymi słowy chore, zmienione tkanki emitują nieharmonijne drgania, o zmiennej częstotliwości, natomiast urządzenie powoduje harmonizację tych drgań, zmienia ich częstotliwość i w ten sposób przywraca tkankom zdrowie. Przesyłanie zmodyfikowanych sygnałów przy pomocy tych samych elektrod ma mieć funkcję leczniczą. Założenia tej metody przypominają podstawy tradycyjnej medycyny chińskiej (akupunktura). Aparat BICOM służy także do diagnozy i wykrywania różnych zaburzeń czy nieprawidłowości.

Na pierwszej wizycie Pani doktor przeprowadziła ze mną wywiad na temat Hani: co je, czy dostaje pierś, czy pije mleko, czy ma w domu zwierzęta, jak często choruje i na co, czy przyjmuje jakieś leki itp. Potem za pomocą odpowiednich elektrod zbadała na jakie produkty czy też czynniki w środowisku Hania może być uczulona. Badanie alergenów trwało około godziny. Wyszło nam bardzo wiele, różnych alergenów: laktoza i kazeina z mleka zwierzęcego, jajo kurze i w ogóle mięso drobiu, sierść zwierzęca (głównie krowia!), kurz i grzyby, owoce kolorowe (takie jak truskawki czy maliny) oraz cytrusy. 

Dostaliśmy czopki homeopatyczne mające wspomóc oczyszczanie się organizmu z alergenów oraz mieliśmy zastosować dietę eliminacyjną. 

Wizyta zakończyła się około 15 minutową sesją biorezonansu, który miał poprawić działanie narządów przewodu pokarmowego Hani.

Terapia biorezonansowa (za Wikipedią) to metoda leczenia z zakresu medycyny niekonwencjonalnej, została opracowana w 1977 roku. Ze względu na brak dowodów skuteczności, metoda nie jest uznawana przez medycynę naukową, choć mam informację od kolegi, że ponoć jest stosowana na równi z np. leczeniem ultradźwiękami w Niemczech, a nawet refundowana przez tamtejszy NFZ...



Odbyliśmy około 6 cotygodniowych wizyt i sesji biorezonansu. I choć piszą, że postulowana przez zwolenników biorezonansu skuteczność w leczeniu atopowego zapalenia skóry i innych schorzeń alergicznych nie znajduje potwierdzenia w badaniach naukowych wiem, że naszej Córce ta terapia pomogła.

Dziś, parę miesięcy po rozpoczęciu leczenia Hania ma gładką i piękną skórę na ciele. Staramy się trzymać diety, ale nie wariujemy. Czasem pozwalam Hance na szklankę kefiru lub garść malin. Koszt wizyty wstępnej 150zł. 


6 komentarzy:

Violianka pisze...

Cieszę się, że trafiłam na tę metodę, pozdrawiam!

Dorota W. pisze...

Jej nie słyszałam o tej metodzie a przez pół roku zmagalismy się z takim samym problemem u Natalki. Nagły nawrot alergii, plamy, drapanie... Do smarowania bardzo pomógł nam olej z konopii siewnych. Momentalnie skóra robiła się gładka i czerwone plamy znikaly. Ale to było łagodzenie zmian a my ciągle szukaliśmy przyczyny. Okazało się, że Natalka ma candide w kale. Po przeleczeniu - jak ręką odjal. Mała jest na diecie ale już nie ma tak drastycznych wysypow... My jeździmy do prof. Kockiego, pediatry-genetyka. Zawsze szuka przyczyny i jeszcze nigdy się nie zawiedlismy.

Aneta Sawicka pisze...

Ciekawa metoda, nigdy o niej nie słyszałam, ale najważniejsze,że pomogło!

Violianka pisze...

Naprawdę polecam, w razie jakby nie daj Bóg Wam było trzeba...

Dorota W. pisze...

Robiliśmy badania kału wszelkie i pasożytów nie było, jednak odrobaczalismy bo te wyniki na pasożyty czasem mogą być falszywie ujemne. Candida rzeczywiście występuje u wielu ludzi ale jak jest tego za dużo to może powodować silną alergię, nasilenia objawów itd. U nas po przeleczeniu na Candide nastąpiła ogromna poprawa. Alergia jest nadal ale już w minimalnym stopniu bo to co się działo to była tragedia.

Violianka pisze...

a jakimi preparatami, pamiętasz może nazwy?