17.08.2014

Przeżyliśmy wakacje

 

Podczas tych czterech dni na działce często zastanawiałam się o czym ja Wam napiszę. Bo rozmyślanie było głównym zajęciem przez cały czas naszego pobytu. Napływały ciekawe myśli, gotowe zdania, a nawet całe akapity. Oczywiście uleciały gdzieś do gwiazd i teraz, w domu muszę mocno wytężać umysł, żeby przekazać Wam choć procent tego, co przeżyliśmy przez te kilka dni w głuszy...


Myślałam sobie: O czym ja napiszę, jak się nic nie działo? Co ja im pokażę, skoro nic ciekawego w sumie tam nie było, tylko trawa, drzewa i deszcz? Aparat przeleżał kilka dni w samochodzie, a potem się rozładował, więc nawet zdjęć zbyt wiele nie zrobiłam.

Postanowiłam, że napiszę po prostu jak było.


Gdzie nas wywiało?


Pisałam Wam tutaj o naszej działce na skraju lasu. Miejsce oddalone od Lublina około godzinę drogi. W pobliżu znajduje się jezioro Piaseczno, Rogóźno, Łukcze, Krasne i Zagłębocze. Do tego pierwszego mamy najbliżej, około 20-30 minut spacerkiem z wózkiem.

Działka położona jest parę kilometrów od drogi, w otoczeniu pól, łąk i lasu. Nie jest póki co ogrodzona więc nie do końca nawet wiemy gdzie się zaczyna, a gdzie kończy. Rosną tam drzewa, wysoka trawa i dzikie krzewy. Nie ma wody, prądu, internetu, kanalizacji... Nie ma niczego. Oprócz sławojki i miejsca na ognisko, które wykonał mój M podczas pierwszego pobytu.

Na razie nie mamy też żadnych sąsiadów, choć w okolicy ogrodzono kawałek ziemi...




W namiocie

Spaliśmy w namiocie, na dmuchanym podwójnym materacu. My plus Córa w środku. Dwie walizki, zapakowane ubraniami i torbę z pieluszkami i kosmetykami ustawiliśmy obok materaca. Do tego plecak z książeczkami i różnymi gadżetami typu telefon, jakieś przybory do pisania, latarka.

W przedsionku, na ziemi położyłam dwa bawełniane dywaniki. Z boku ustawiłam dużą torbę "gospodarczą" z garnkami, kubkami, sztućcami, przyprawami itp. oraz torbę termiczną, "lodówkę", w której przez dwa pierwsze dni utrzymywała się całkiem przyjemna temperaturka - nawet masło pozostało twarde. Wisząca półko-siatka miała wisieć na drzewie, ale przez ciągłe opady wylądowała na stałe w przedsionku.


Na ognisku

Kiedy ostatnio jedliście z ogniska coś poza kiełbaską pieczoną na patyku? Ha! A mi się udało cały obiad wyrychtować! I to parę dni pod rząd. Niestety już we wtorek skończył nam się gaz do kuchenki turystycznej. Musiałam gotować na ognisku. Wodę na kaszkę, kawę, makaron, fasolkę... 







Co z myciem?

Mieliśmy kilka 5-6 litrowych baniaczków z wodą. Dwie miski. Jedna na brudne naczynia, druga do mycia się. W praktyce okazało się, że do mycia wystarczy zawieszony na drzewie baniak z kranikiem, a miski przydały się głównie do płukania umytych naczyń. Woda była oczywiście zimna i tylko dwa razy "nastawiliśmy" na ciepłą, kiedy trzeba było Córę do właściwego stanu przywrócić... 

Nasza łazienka i zmywak.
Co tam robiliśmy?

Kiedy planowałam urlop na działce miałam nadzieję, że pogoda się utrzyma i że naszym głównym zajęciem będzie siedzenie nad jeziorem i kąpiele. Niestety, już pierwszego wieczora spadł deszcz, w nocy była burza i taki klimat nie opuszczał nas do ostatniego dnia. Dopiero w piątek trochę się rozjaśniło i było na tyle ciepło, że zaryzykowaliśmy kąpiel w jeziorze. 

Moim głównym zajęciem było ogólne ogarnianie towarzystwa i obejścia. Pilnowałam ognia i dbałam o to, żeby Córka miała suche ubranie i żeby nie była głodna. Naszym wspólnym zajęciem było pilnowanie Hanki - ciągle coś broiła. Najgorzej działo się jak na stoliku pojawiały się jakieś kubki z kawą, miseczka z pomidorami albo świeczka. Wszystko musiała łapką dotknąć, spróbować, napić się, albo zjeść. Dwa razy sparzyła sobie paluszki łapiąc za pałkę na komary wbitą w ziemię. Wciąż się przewracała potykając się o wystające pędy, kępy trawy czy dołki w ziemi. I cały czas chciała iść "tapu tapu" do lasu. To szliśmy...



Rano trzeba było rozpalić ogień żeby zagrzać wodę na kawę i kaszkę dla Hani. Czasem drewno zostawało po wieczornym ognisku, czasem nie. Wtedy wycieczka do lasu po chrust i patyki. Potem śniadanie, mycie i ogarnianie namiotu. W ciągu dnia, kiedy nie padało, mój M woził Młodą na quadzie, rzucali do psa patykami, kopali piłkę, albo zwiedzali okolicę. Czasem trzeba było się schować pod tropik naciągnięty na dwa patyki i przeczekać deszcz. Braliśmy ze sobą gitarę i śpiewaliśmy, aż przestało padać...



Często po prostu siedzieliśmy na kocu albo leżaczku i słuchaliśmy lasu, wiatru i odgłosów dochodzących z szerokich okolic. Słychać było jakieś dziwne głosy ptaków, szmery i stuki gałęzi drzew, czasem dobiegały do nas odgłosy cywilizacji..


Wieczorami siadaliśmy całą trójką przy ognisku. Najlepsze do siedzenia okazały się duże wycieraczki z busa i wełniany koc. Kilka razy deszcz przegonił nas do samochodu, ale to nie przeszkodziło nam fajnie spędzić czas. Śpiewaliśmy piosenki turystyczne, pieśni patriotyczne, legionowe. A Hania słuchała i czasem się dołączała, czy to z wokalem, czy szarpiąc za struny gitary...


Leżąc przy ognisku wpatrywaliśmy się w niebo i czekaliśmy na spadające gwiazdy...

Nawet nie wiedziałam, że mój M tak sobie dobrze radzi na gitarze. A kiedy wspólnie śpiewaliśmy "My pierwsza brygada" normalnie się wzruszyłam i łezka popłynęła... że my tak razem, jak w tej brygadzie, że mamy co jeść, pić, gdzie mieszkać, a przecież tyle ludzi na świecie (Irak, Ukraina, kraje afrykańskie) cierpi w tym samym momencie niewyobrażalnie.



Widok z łazienki na salon, sypialnię i kuchnię...




Odcięci prawie od świata, bez komputerów, komórek, tabletów, ba, bez bieżącej wody i toalety. Nie, takie wakacje wcale nie są lepsze niż inne. Ale te kilka dni dało mi więcej niż dwa tygodnie, all inclusive gdzieś na północy Afryki... Tutaj czas jakby płynął wolniej. Rytm dnia całkowicie się zmienił, straciliśmy panowanie nad czasem, daliśmy się ponieść temu miejscu. Graliśmy według nowych reguł, które poznawaliśmy na bieżąco, w czasie rzeczywistym.

Myślę, że nauczyliśmy się o sobie nawzajem wiele - o sobie jako partnerach. Każdy z nas dotknął jakichś tam swoich granic. Miałam chwile zwątpienia, że myślałam o tym by wsiąść w busa i wrócić do domu. Ale jednak zostałam. 

Dopiero po powrocie do Lublina zauważyłam w jakim hałasie na co dzień żyjemy i złapałam się na tym, że wszędzie w domu widziałam coś co świetnie nadawałoby się na podpałkę do ogniska...





* * *


Co z pieluszkami?

Oczywiście używaliśmy wielorazowych - tylko kieszonek z wkładami. Na noc zakładałam Hance jednorazówkę Muumi, bo chciałam mieć pewność, że nic nie przecieknie na materac i nie będę musiała zmieniać jej ubranka - nie brałam dużo rzeczy, więc musiałam trochę oszczędzać. 

Brudne pieluszki wieszałam na sznurku koło sławojki, oddzielnie wkłady, oddzielnie kieszonkę. W dniu wyjazdu spakowałam wszystko do dwóch worków PUL i zabrałam do domu, do prania. 



5 komentarzy:

Rodzina w budowie pisze...

Nostalgia mnie ogarnęła, my zawsze rodzinnie pod namiot jeździliśmy - właśnie do takiej totalnej głuszy, bez wody, bez sławojki (saperka i do lasu!), gotowanie na butli. Jako dziecko to uwielbiałam, a teraz z perspektywy czasu niezwykle doceniam moją mamę, która to wszystko na miejscy umiała ogarnąć. Doceniam, że piszesz wprost, że też nie było łatwo, bo teraz wszystko takie cukierkowe i bezproblemowe i piękne w tym internecie....
A te dwa zdjęcia z rąbaniem drewna i miną Hani - bezcenne :)

Violianka pisze...

Fajnie, dzięki!

Aneczka pisze...

Noooo podziwiam was! Ogromny szacun ja i moje chłopaki chyba nie dalibyśmy rady za wygodni sie zrobiliśmy😜choć właśnie wróciliśmy znad morza mieliśmy super pogodę i tez dużo czasu spędziliśmy nad brzegiem morza albo w lesie a w pokoju na szczęście nie było telewizora! Co za wspaniała cisza i co ciekawe nie brakowało nam go po powrocie do domu! To dobrze rokuje😃Pozdrawiam serdecznie😄

Violianka pisze...

Może warto spróbować kiedyś, choćby na weekend, albo jedną noc. Dla chłopaków to będzie super przygoda! Pozdrawiam.

Dorota W. pisze...

Super mieliście wakacje!! My tez wolimy takie naturalne urlopowanie niż wakacje w luksusach.
Pozdrawiam!