25.05.2013

Na Oddziale Położniczym



Pierwsze dwa dni z Hanią spędzone na korytarzu.
Dzień na oddziale położniczym rozpoczyna się o 6:00. Wtedy to położne/pielęgniarki roznoszą paniom termometry oraz "specjalne" nakładki foliowe na końcówkę w celach higienicznych. Dzieciaczkom temperaturę mierzy się wkładając końcówkę w folijce pod paszkę. (W domu mierzę już wkładając końcówkę do buzi maleństwa, zachowując ostrożność, żeby nie włożyć za głęboko lub coś.) Po jakimś czasie położne wracają i pytają się o wyniki pomiaru. Pierwsze wyniki zaniepokoiły mnie, bo Hania miała powyżej 37 stopni. Uspokoiła mnie pediatra, mówiąc, że maluszki nie mają jeszcze ustalonej temperatury 36,6 i przez pierwsze tygodnie ich ciepłota zależy głównie od temperatury otoczenia i tego jak grubo są ubrane. 







Przed 8:00 zwykle odbywa się obchód, w którym biorą udział lekarze z oddziału, stażyści, studenci i szefowa - p. Kwaśniewska. Pani profesor zadaje proste, suche pytania na które udziela się krótkich, treściwych odpowiedzi. Podczas obchodu nie ma miejsca na rozmowę z lekarzami i nie ma co liczyć na jakieś wyjaśnienia. Przed każdym obchodem należy zrobić siusiu, aby opróżnić pęcherz i żeby badanie wysokości dna macicy było wiarygodne - lekarz dość mocno naciska na brzuch wyczuwając jak obkurcza się macica i opada w dół. Do badania podczas obchodu należy położyć się płasko na plecach, zsunąć majtki (najlepiej położyć się już bez majtek) - po badaniu wysokości dna macicy lekarz ocenia  także ilość i "jakość" wydzielin (żartobliwie mówią "wydaliny" - chyba żartobliwie... nie mam pewności czy nie jest to jakaś oficjalna nazwa ;) ). Kolejnym punktem jest badanie piersi - lekarz po prostu ściska pierś w dłoni - nie bardzo wiem w jakim celu.... dodam, że robi to bez jakichś ceregieli, nie uprzedza: "A teraz ścisnę Panią za prawą pierś", o nie. Po prostu łapie za cyca i ściska... Czułam się onieśmielona w tych sytuacjach, ale wiedziałam, że muszę to przejść bo taka jest "procedura". Szpitalne atrakcje...

Zasadą jest, że mamy zostają w szpitalu pełne 3 doby po porodzie jeśli wszystko goi się prawidłowo. Jeśli dzieciak nie ma zwiększonego poziomu bilirubiny we krwi - nie wykazuje oznak żółtaczki - także wychodzi do domu po 3 dniach. Jeśli zaś dziecko ma problem z żółtaczką i musi być poddawane naświetlaniu wtedy albo matka zostaje na oddziale (jeśli są miejsca), albo przechodzi na dół na oddział patologii ciąży (przychodzi na górę do sali noworodków na karmienia) lub w najgorszym wypadku musi sama wrócić do domu i przyjeżdża na karmienia do szpitala...

Posiłki rozwożone są przez położne na metalowym wózeczku. Dobrze widziane jest aby mieć własne sztućce i kubeczek na herbatę. Na oddziale jest mała kuchnia, z której mogą korzystać pacjentki. Można sobie np. zaparzyć kawę lub herbatę, czy też wyparzyć smoczek dla dzieciuli. Śniadanie rozwożone jest o 8:00, obiad o 13:00 i kolacja około 18:00. Kiedy byłam na oddziale posiłki były zróżnicowane i smaczne. Jednak nie zawsze serwowano produkty odpowiednie dla matek karmiących - szpinak, buraczki.. trzeba uważać i nie jeść "w ciemno"... Brudne talerze odnosi się samemu do kuchni i odkłada na metalowy wózek, który jest tam zaparkowany.

Do godziny 13-14 odbywają się "naloty" różnych specjalistów, położnych i pielęgniarek. Część badań robiona jest na miejscu, przy mamie, a na niektóre dziecko zabierane jest przez pracowników szpitala na wózeczku do innych pomieszczeń (np. usg, szczepienia, pobieranie krwi do morfologii). Hania była poddawana innym badaniom niż jej kolega Kubuś z wózeczka obok. Badania dostosowane są indywidualnie do dziecka/matki - wszystko zależy od historii ciąży i przebiegu porodu. Wszystkie dzieci mają robione badania słuchu, są ważone i mają pobierane próbki krwi do badań przesiewowych. Większość jest szczepiona. 

Dzień wypisu


O tym, czy wyjdzie się do domu decyduje kierowniczka oddziału podczas porannego obchodu w trzeciej dobie po porodzie. Kiedy usłyszy się upragnione słowa pozostaje tylko czekać, mieć nadzieję i trzymać mocno kciuki za maleństwo. Dlaczego? Bo to, że mama wychodzi, nie zawsze oznacza, że wychodzi z dzidziem na ręku. Podczas porannych nalotów pobierana jest krew dzieci i badany poziom bilirubiny - jeśli wyniesie on poniżej 15 (jednostki nie znam) - bobas nie musi zostawać w szpitalu na naświetlania i prawdopodobnie razem z mamą może wyjść! Na ten moment każda z nas czekała. Wyniki tego badania są zwykle między 10:30 - 11:30. Obie, ja i koleżanka z 4-ki miałyśmy szczęście usłyszeć już koło 11:00, że wychodzimy z bobaskami. Oficjalną informację przekazuje pediatra  - przychodzi do wypisywanego maluszka i jego mamy i przekazuje radosną wiadomość oraz szczegółowo omawia stan zdrowia dziecka, wyniki przeprowadzonych badań. Aby móc wyjść trzeba jeszcze zaczekać na wszystkie "papiery" - wypis mamy (zaświadczenie o porodzie, zalecenia dotyczące pielęgnacji krocza lub rany po cięciu, karta informacyjna przebiegu porodu i pozostałe dokumenty, które brano ode mnie podczas przyjęcia na oddział - książeczka ciąży, wynik wymazu z pochwy, grupa krwi) oraz wypis dzieciaczka - książeczka zdrowia maluszka, skierowania do specjalistów (jeśli są wskazania, zależy od indywidualnego przypadku), karta informacyjna przebiegu porodu oraz informacje dotyczące pielęgnacji niemowlaka - położna podczas przekazywania dokumentów szczegółowo omawiała jak dalej postępować z dzieciulem po powrocie do domu. Był to dobry moment, aby jeszcze o coś podpytać, rozwiać jakieś swoje wątpliwości.. Kiedy już mamy wszystkie papiery można się spakować, ubrać potomka i wyjść na świat.

Odpowiem na Wasze pytania, więc śmiało piszcie w komentarzach co jeszcze chcecie wiedzieć o oddziale.

- czy Hania mogła być po porodzie cały czas przy mnie?


Korytarz prowadzący do sali porodowej - trakt porodowy. Po lewej i na środku maszyneria od Owsiaka.

Od razu po pojawieniu się na świecie dostałam ją na brzuch. Jeszcze w momencie jak wychodziła, położna proponowała, że mogę poczuć główkę, że mogę wyciągnąć rękę i dosłownie "pomacać" sobie rodzące się dziecko, ale byłam za bardzo skupiona na rodzeniu i nie skorzystałam. I nie żałuję. Ten pierwszy kontakt skóra do skóry zapamiętam do końca życia. Niestety po dość krótkiej wydaje mi się chwili, dosłownie parę minut po tym jak ją dostałam "musiała" zostać odśluzowana. Napisałam w cudzysłowie bo do końca nie jestem pewna, że było to konieczne, ale taka była oficjalna wersja. Po wytarciu, ubraniu i zmierzeniu dostałam ją z powrotem na brzuch, a położna, Sylwia, która pomagała mi podczas porodu, przystawiła mi małą do piersi. Od tamtej pory Hania była już cały czas ze mną. Spała w wózeczku lub koło mnie na łóżku. Kiedy zabierano ją na badania zwykle jej towarzyszyłam - stałam na korytarzu przed salą noworodków lub w wejściu do sali i obserwowałam ją. Kilka razy małą zabrali beze mnie, np. na USG. Na moje pytanie, czy mogę być obecna podczas badania dostałam odpowiedź, że nie. Pozostałe badania, takie jak ważenie, sprawdzanie napięcia mięśniowego, poziomu saturacji (natlenowania), badanie słuchu (wszystkie noworodki biorą udział w ogólnopolskim programie badania słuchu), pobieranie krwi do badań przesiewowych (także ogólnopolski program pozwalający wykryć choroby genetyczne takie jakie fenyloketonurię lub mukowiscydozę) wykonywane były na sali, przy mamach. 

Jedna z sal na oddziale położniczym. Numer 4 - mieści się w dalszej części na trakcie porodowym. Wyposażona jest w dwa przewijaki, umywalkę i telewizor. Dzięki bliskości sali operacyjnej w pomieszczeniu tym jest klimatyzacja!

- czy Hania była zabierana na noc albo w ciągu dnia na oddział noworodków?

Tylko na badania. Była jedna sytuacja, w nocy z niedzieli na poniedziałek, kiedy sama poprosiłam położną o pomoc bo mała bardzo płakała i nie mogłam jej pomóc. Okazało się, że miała nazbierane dużo gazów i położna pomogła jej się ich pozbyć za pomocą kanki (cienka rureczka wprowadzana w pupę dzieciaczka, uwalnia gazy i najczęściej także kupkę). Po czynnościach dostałam malutką z powrotem, ubraną i przewiniętą przez położną.

- czy miało miejsce dokarmianie Hani przez personel bez mojej wiedzy i zgody (np. podczas badań)?

Wprawdzie zastrzegłam w swoim planie porodu, że nie życzę sobie dokarmiania bez mojej wiedzy, ale tak na 100% to nie wiem czy nie miało to miejsca. Raczej nie, bo nie było takiej potrzeby. Hania zgubiła troszkę po urodzeniu, nawet sporo bo jakieś 300g ale mieściło się to w granicach normy. Położne nie wykazywały jakichś specjalnych chęci do dokarmiania dzieciaków mlekiem sztucznym. Nawet wtedy, kiedy sama zgłosiłam się do pokoju noworodków po butelkę, położna kilkakrotnie dopytywała się, czy próbowałam piersią, jakie są problemy i czy na pewno chcę mleko sztuczne podawać. 

- czy mój mąż mógł w ciągu dnia być z nami czy nadal obowiązuje zakaz odwiedzin?

Zakaz obowiązuje. Wydaje mi się, że nie jest to głupie. Mamy leżą często z odkrytymi kroczami - zgodnie z zaleceniem, aby wietrzyć rany po porodzie - nie wyglądają kwitnąco po godzinach trudów związanych z rodzeniem, karmią piersią... dla niektórych prezentowanie się w takim stanie obcym ludziom może być mało komfortowe. Niestety na oddziale nie ma miejsca na pokój odwiedzin i byliśmy zmuszeni spotykać się na korytarzu, przy windzie. Hanię wkładałam do wózeczka i wiozłam ze sobą pod windę gdzie czekali spragnieni jej widoku bliscy. 



Mężowie przebywali z rodzącymi, obowiązkowo wyposażeni w fartuchy i ochraniacze na obuwie. Pozwalano zostawać im jeszcze przez jakiś czas po narodzeniu ich upragnionych dzieciaczków i "wyganiano". Sama obawiałam się zostać sama z malutką na oddziale. Wydawało mi się, że nie dam sobie rady z opieką nad nią, z przewijaniem, karmieniem i że mąż będzie mi do tego niezbędny.... O jak się myliłam! Poród naturalny daje takiego powera, taki high endorfinowo - oksytocynowy że kobieta jest w stanie zrobić wszystko! Ma moc. A przynajmniej ja miałam. Musiałam dziwnie wyglądać biegając po oddziale w koszulce do rodzenia w 3 godziny po porodzie wśród kobitek, które urodziły wcześniej, dzień lub nawet dwa, które polegiwały lub sunęły w kapciach czasem cicho posapując...


- czy Hania dostała ubranka w szpitalu?

Tak. Po urodzeniu położna ubrała ją w szpitalnego pajacyka, białą czapeczkę bawełnianą, zawinęła w dużą pieluchę flanelową i becik. Jeśli mama czuje się na siłach i ma taką ochotę może sobie przebrać bobaska we własne ubranka. My zostałyśmy w tych ciuszkach do momentu "przesikania" - nie chciałam dodatkowo stresować Maluszki po porodzie, sama miałam wówczas jeszcze stresa przed takimi zaawansowanymi akcjami jak przebieranie...


Sala nr 4 - dwuosobowa. 



- czy można było zabrać ze sobą torbę (walizkę) na kółkach?

Pewnie! Trzeba tylko pomyśleć o hałasie jaki robią kółeczka podczas ciągnięcia torby po szpitalnych korytarzach... Jeśli miałabym torbę wyposażoną w super ciche kółeczka to na pewno bym wzięła ją do szpitala - w walizce łatwiej znaleźć potrzebne rzeczy, ubrania w niej się tak nie mną... 

- czy Hania była kąpana podczas pobytu w szpitalu?

Nie. Moją córunię wytarto i osuszono po porodzie, a pierwsze dokładniejsze zmywanie pozostałości odbyło się dopiero w środę, drugiego dnia po powrocie do domu. Według niektórych, powinno się pozostawiać tę maź, w której rodzi się dzidziuś, po to aby samoistnie wchłonęła się w skórę bobasa.  Wydzieliny, w których maluszki się rodzą są najlepszą ochroną przed wpływem środowiska na zewnątrz ciała mamy... Delikatna skóra bobasa nie wymaga codziennych kąpieli.


Sala nr 4. Kosze umożliwiają segregację odpadów - frakcja sucha, frakcja mokra (pieluszki, wkładki itp.) oraz bielizna niemowlęca - zostawiłam w tym koszu ubranka, które okazały się za małe na moją Hanię, a przygotowałam je sobie na "wyjście" ze szpitala. Mam nadzieję, że przydadzą się jakiemuś innemu maluszkowi.



- czy kiedy szłam pod prysznic lub do toalety informowałam położną? co działo się wtedy z Hanią?

Położne nie oczekiwały od nas informacji co robimy, kiedy i co wtedy dzieje się z maluchami. Miałam dwie takie sytuacje, kiedy położne zainteresowały się tym co dzieje się na moim łóżku. Pierwsza z nich miała miejsce któregoś poranka, gdy akurat ułożyłyśmy się z Hanią do karmienia (po porodzie drogami natury, nacięciu lub pęknięciu, zabrania się siadania, z tego powodu karmi się na leżąco), nadeszli lekarze z obchodem. Jeden z nich brutalnie oderwał! mi Malutką od piersi i położył do wózeczka. Po skończonym badaniu jedna z pań, które były na obchodzie widząc, że nie radzę sobie z ponownym przystawieniem małej poprawiła mi ją przy piersi i pomogła prawidłowo przystawić. Druga sytuacja, w której główną rolę odegrała położna-anioł miała miejsce w nocy i opisywałam ją troszkę wyżej... Żeby pójść do toalety lub pod prysznic trzeba najpierw zatroszczyć się o dzieciątko - nakarmić, przewinąć (kolejność wypracujesz sobie sama) i ułożyć do spania w wózeczku. Kiedy już mamy pewność że młode śpi, można zebrać przybory i popędzić do łazienki. Jeśli koleżanka obok może rzucić okiem na naszą pociechę to fajnie, wystarczy poprosić. Czynności w łazience wykonuje się "sprintem" i wraca truchtem do łóżka, całą drogę mając nadzieję, że te krzyki i płacze, które się słyszy nie dobiegają z gardziołka naszej pociechy...

Tu znajduje się film z oddziału.





- co było mi i Hani potrzebne na oddziale, a co okazało się zbędne?

Z rzeczy, które zabrałam ze sobą, a okazały się baardzo przydatne były na pewno:

* podkłady ginekologiczne - kupiłam w aptece kiedy pakowałam torbę do szpitala. Koleżanka z pokoju miała firmy Bella, ale raz była zmuszona pożyczyć ode mnie i ponoć moje były bardziej "naturalne", przyjemne dla skóry, mniej sztuczne. Poszły mi prawie dwie paczki.


* majtki siateczkowe - miałam 6 sztuk, ale dziennie zużywałam kilka par. Prałam sobie za każdym razem kiedy mi się wybrudziły i suszyłam na łóżku. Nie zauważyłam, żeby koleżanki tak robiły, więc podejrzewam, że miały większą ilość lub aż tak bardzo ich nie brudziły... Po powrocie do domu używałam od razu zwykłych bawełnianych.


* papier kuchenny - do użycia przy czynnościach higienicznych i innych - świetny w tych pierwszych dniach.

* krem nawilżający do brodawek Avent - dostałam od mamy. Krem bardzo gęsty i lepki, ładnie przylegał do skóry w tych miejscach. Nie wymaga zmywania przed podaniem piersi!

* pampersy - urodziłam w sobotę, po południu i ominęło mnie roznoszenie dziennego przydziału pieluszek. Na oddziale co ranek, od poniedziałku do soboty rozdawane są pieluszki (jak ja byłam to były to trzy sztuki Bella Happy - rozmiar 0 dla noworodków poniżej 3 kg i rozmiar 1 dla tych większych - swoją drogą te zerówki Happy są świetne, polecam). Kolejnego dnia nie było przydziału pieluszek. Oczywiście można było podejść do położnych i poprosić o pieluszkę, ale jakoś wolałam używać swoich. Zużyłam około 12 sztuk.

* rękawiczki "niedrapki" - moja córa urodziła się z wydatnymi szponami, a ja nie miałam odwagi na obcinanie ich w szpitalu.

* kocyk, rożek - na początku używałam szpitalnego kocyka flanelowego, w który zawinięto Hanię po porodzie, ale potem go zasiusiała i z torby wyjęłam własny kocyk. Zawinięte dzieciątko łatwiej "obsługiwać" podczas karmienia. Polecam zawijanie, dość ciasne, które przypomina maluszkowi warunki jakie panowały w brzuchu mamy.


* smoczek - Hania okazuje się być strasznym ssakiem, często ssie pierś dla samego ssania. Smoczek bardzo pomagał mi w usypianiu małej. Choć na pewno przyczynił się do opóźnienia momentu rozpoczęcia produkcji w moich piersiach... coś za coś.

* aparat fotograficzny - nie planowałam, że go wezmę, tylko mój M mi go zostawił... i dobrze! W przerwach, kiedy nie karmiłam i nie drzemałam robiłam Małej zdjęcia. Potem, wieczorami, kiedy słodko spała oglądałam sobie te co wcześniej zrobiłam po 100 razy... 


* woda niegazowana i biszkopty - pić trzeba dużo, pić się chce, jak chcesz mieć mleko to pij dużo wody! Biszkopty ratowały życie między posiłkami ;) ... poszło mi 3 butelki 1,5 l wody i dwa opakowania biszkoptów.

* koszulki z rozpinanym dekoltem lub na luźnych ramiączkach - bardzo przydatne do karmienia. Od drugiego dnia nie chodziłam w ciągu dnia w koszuli nocnej. Chciałam jak najszybciej być w domu, a że musiałam dotrwać do trzeciej doby, przynajmniej ubierałam się po "domowemu". Miałam dłuższy T - shirt z rozpięciem na piersiach - bawełniany i przewiewny, sukienkę na szerokich ramiączkach z kieszonkami i z rozpięciem - bardzo przydatne były te kieszonki, chowałam w nich telefon, żeby nie "walał" się po łóżku.

Całkiem zbędne okazały się:
- saszetki Tantum Rosa - całe opakowanie przywiozłam do domu. Nie było jak, gdzie i kiedy użyć. Pod prysznic lub do toalety biegło się na chwilkę, żeby zdążyć przed obudzeniem dziecka. 

- ubranka w rozmiarze Newborn, rozmiar 50 itp. Hani urodziła się szczuplutka, ale długa. 

- laktator - wywołał u mnie dodatkowy stres, bo nie dość, że zdawało mi się, że nie mam pokarmu to jeszcze kiedy próbowałam coś ściągnąć tym urządzeniem nie udawało się... stresowałam się podwójnie. A poza tym nie umiałam go składać i dopiero w domu miałam spokój i ciszę potrzebną do użycia go w odpowiedni sposób. Teraz ściągam codziennie - robię zapasy w specjalnych woreczkach.

- kosmetyki do makijażu - myślałam, że użyję przed wyjściem do domu. Nie miałam ani ochoty, ani czasu, ani głowy do tego, żeby się malować. Byłam tak podekscytowana faktem, że za chwilę opuszczę szpital i będziemy w końcu razem cieszyć się z dzieciaka, że olałam temat. 

- sudocrem - zgodnie z zaleceniami położnej z SR używa się go tylko wtedy, kiedy trzeba leczyć odparzoną skórę na pupie, nigdy w celach zapobiegania odparzeniom, bo przez zawartość cynku może zbytnio wysuszać skórę dziecka. Na szczęście Haniutki pupka pozostaje do dzisiaj piękna i bez jakichkolwiek podrażnień.

- dezodorant - pomimo częstego używania i tak nie działał. Podejrzewam, że winne były hormony, które musiały w postaci potu opuścić mój organizm. 

- oddzielna torba na rzeczy Hani - w sumie mogłam spakować się w jedną torbę i nie mnożyć, niepotrzebnie bytów. 

- pierwsze pieluszki wielorazowe - z oczywistych powodów nie było warunków do "wielopieluchowania" w szpitalu. 





14 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Ania, jesteś wyjątkowa!

Violianka pisze...

Nie mogłam się powstrzymać przed opublikowaniem tego komentarza... :D
Pozdrawiam z próby ;)

La Cocinerita pisze...

Och, ogromnie Ci dziękuję za tak szybką i szczegółową odpowiedź! :):):) Takie informacje są dla mnie na wagę złota! :) Synek moich znajomych, który urodził się na Staszica w marcu, był niestety dokarmiany przez personel bez wiedzy i wbrew woli jego mamy, która wielokrotnie prosiła żeby tego nie robić - ale jak widać wszystko zależy od sytuacji i personelu na jaki akurat się trafi... Fajnie wiedzieć, że Ty nie miałaś podobnych problemów :) No i gratuluję tej poporodowej mocy, która w Ciebie wstąpiła :D Cichutko marzę, żebym mogła mój pobyt w szpitalu wspominać podobnie do Ciebie ;) Pozdrawiam i niecierpliwie czekam na dalsze wpisy! :))

Anonimowy pisze...

możesz napisać co było Ci i Hani potrzebne na oddziale a co zbędne bo nie wiem co spakować do torby do szpitala. Pozdrawiam shirmus z wizaz.

Anonimowy pisze...

Aniu, dużo tych przydatnych wiadomości - super post; nie dziwię się, że się mamy cieszą :) też bym się cieszyła :)
Jedno sprostowanie, jeśli mogę, mleko pijemy, żeby uzupełniać duże straty płynów po porodzie i karmieniu, a mleko się tworzy, bo ma się tworzyć :) przede wszystkim laktację pobudza ssanie i kontakt skóra do skóry - zresztą sama wiesz :)
a i dziękuję za reklamę poniżej :))))
AR

Anonimowy pisze...

witam, mam pytanie odnośnie porodu na staszica
1. czy dziecko jest ubierane w swoje ubranka czy dostaje w szpitalu?
2. czy można mieć torbę na kółkach?
3. czy maluszek jest kąpany podczas pobytu w szpitalu?
4. czy , aby pojsc się odświeży np prysznic to trzeba informaowac polożną, co wtedy z dzidziusiem?(sąsiadka z sali zerka?)

Violianka pisze...

Pozdrawiam i trzymam kciuki za super poród!

Violianka pisze...

Odpowiedź w poście. Dzięki za pytanie!

Violianka pisze...

Dzięki - Twoje uwagi jak zwykle konstruktywne!

Violianka pisze...

Odpowiedzi w poście. Dzięki za pytania!

Anonimowy pisze...

dziękuje za odpowiedz na 4 pytania:)

Anonimowy pisze...

witam, mam pytanie odnośnie lewatywy. czy aby ją otrzymać trzeba ją mieć ze sobą czy zapewnia to szpital?

Violianka pisze...

Witaj i dzięki za pytanie! Lewatywy mieć własnej nie musisz. Swoją drogą to chyba był najprzyjemniejszy zabieg ze wszystkich atrakcji jakie zafundowali mi w szpitalu.

Naprawdę.

Pielęgniarka wpuszcza małą ilość płynu, następnie można chodzić itd. aż do momentu poczucia silnego parcia. Jedna wizyta (spokojnie, zdążysz dobiec do wc) w toalecie i po wszystkim. Mi było mało i prosiłam o kolejną bo w ostatnie dni przed porodem były problemy w temacie toaletowym... pozdrawiam przyszłe mamusie! ;)

Anonimowy pisze...

dziękuję za odpowiedz