"Nasza działka" Niby takie nic, kawałek trawnika na skraju lasu, kilka brzózek, parę klonów, doły ze śmieciami... a jednak lubimy tu być. Wróciliśmy znów w te wakacje. Na cały sierpień. Tych kilka zdjęć na pamiątkę najlepszego czasu w roku. Zapraszam na post.
Nasza działka to określenie, którym obdarzyliśmy cały teren, na który składa się część, która jest naszą własnością, część która będzie naszą własnością i część cioci Agi. W sumie pół hektara ziemi pod lasem.
Wzbogaciliśmy się o przyczepkę, w której w dość komfortowych warunkach spędzaliśmy każdą wolną chwilę.
W tym roku udało nam się zrealizować 1/3 planów inwestycyjnych. Zabrakło wytrwałości, czasu i pieniędzy. Spokojnie czekamy na kolejny sezon, w którym już na pewno uda się zamknąć projekt. A w planie jest pełne ogrodzenie terenu i studnia głębinowa.
Niestety nadal nie mamy na naszej działce wody i jest to poważna niedogodność, zwłaszcza dla naszych gości - podejrzewamy, że gdyby pokonać tę jedną przeszkodę częściej gościlibyśmy u nas przyjaciół i rodzinę.
Teren jest spory i w przeważającej części to trawa. Trawa rośnie, ciągle i bez ustanku. Do niedawna polegaliśmy na pomocy zaprzyjaźnionego gospodarza, który kosiarką talerzową podczepioną do ciągnika oporządzał z grubsza prawie cały teren. Teraz, z uwagi na słupki ogrodzeniowe dostęp ciągnika jest utrudniony i sami musimy zadbać o to, żeby nas trawa nie zarosła. Uff, sporo grabienia po każdym koszeniu = mega równomierna czeko - opalenizna! ;)
W najbliższej okolicy naszej działki, w promieniu do 5 km mamy trzy jeziora i jeden Rezerwat Przyrody, lasy i łąki, bagna i małe wsie. W tym roku odkryliśmy, że mamy także parę sklepów i to bardzo bogato wyposażonych, także wizyty w Lublinie stały się właściwie zbędne.
Wycieczki w tym roku były dużo mniej intensywne niż w poprzednich latach. I to nie tylko z uwagi na brzuszek i ostrożność, ale z powodów sprzętowych - przed samym wyjazdem zepsuły mi się przerzutki w rowerze i mój M ustawił mi tylko jeden bieg - najwolniejszy, żebym mogła dojechać z działki do jeziora w miarę sprawnie. Droga wiedzie przez las, piaszczystą ścieżką i płytami betonowymi i zajmuje nam zwykle około 10 - 15 minut. Na rower zabierałam wszystko co było mi i Hai potrzebne - koc, ręczniki, prowiant, zabawki dmuchane i plastikowe oraz 3 blokady przeciwzłodziejowe, do których zagubiono kluczyki... w sumie dodatkowo jakieś 3 kg zbędnego żelastwa.
Najbardziej lubię spędzać czas nad wodą w dni powszednie - nie ma wtedy tłumów, woda jest przejrzysta i spokojna, nikt nie gra disco polo na telefonie i nie pali kiełbasek na turystycznych, jednorazowych grillach podlewając chojnie podpałką w płynie. W takie dni jest duży wybór miejsc na brzegu i 100% satysfakcji z relaksacji.
Niestety makabra zaczyna się już w piątek i trwa do niedzieli. Zjeżdżają się ludzie z okolicy, żądni zabawy i nie dbający o nikogo oprócz siebie. Wjeżdżają autami prawie do wody. Grają głośną pseudo muzykę nie tylko z telefonów, ale także z odtwarzaczy w autach! i wybuchają tubalnymi salwami śmiechu co 2 minuty. Tłumy opasłych bieda-kulturystów z tribalami na łydkach, obowiązkową puszką w dłoni i papieroskiem w ustach. Widok obleśny i żałosny.
Uczymy nasze dzieciaki, że auto zostawia się na parkingu, a najlepiej przyjechać rowerem, jak my. Że śmieci, które przywozimy to i zabieramy zawsze ze sobą. Torebki po paluszkach, kartoniki po soczkach wyrzucamy do kosza w domu, a nie na plaży. Jeśli rozkładamy nasz kocyk to najpierw zbieramy pety i kapsle z trawy i porządkujemy, aby w miłym otoczeniu spędzić czas. Zawsze przed opuszczeniem miejscówki sprawdzamy, czy zostawiliśmy wszystko w porządku. Nie krzyczymy do siebie, nie gramy muzyki lub bajek z telefonu, nie palimy papierosów przy czyimś kocu, nie śmiecimy (nie siusiamy i nie robimy kupki) na piasku ani w kąpielisku i nie palimy grilla (mamy pyszne kanapki, drożdżówki, przekąski lub kupujemy gotowe dania w pobliskim barze pozwalając zarobić i podtrzymać życie nad jeziorkiem). Do przestrzegania tych zasad namawiamy czynnie sąsiadów z plaży i nie hamujemy się przed zwracaniem uwagi opasłym plażowiczom z BMW.
Staramy się wpajać dzieciakom poczucie, że las jest naszym dobrem wspólnym i należy o niego dbać i szanować. Jeśli ścieżka była zawalona gałęziami to nie czekamy, aż "ktoś" posprząta i odgarnie, ale sami zabieramy się do roboty. Część gałęzi zrzuciliśmy do pobliskiego rowu, część zabraliśmy na wieczorne ognisko.
Pogoda w tym roku nas nie rozpieszczała. Parę razy złapała nas ulewa i musieliśmy przeczekać najgorsze momenty w pobliskiej barówie. Dzieciakom bardzo podobały się nasze wyprawy rowerowe po okolicy. W tym roku odkryliśmy wiele nowych ścieżek, szlaków, także takich, do których dopiero musimy dotrzeć i zbadać dokąd prowadzą.
Moją ukochaną porą dnia na naszej działce jest poranek. Czyli tak od 6:00 do 9:00. Zwykle budzę się koło 6:00, często wychodzę na dwór i udaje mi się zaobserwować dziką zwierzynę, sarenki, zające, ptactwo. Jeśli jest ładna pogoda ląduję na leżaku ustawionym na wprost wschodzącego słońca z książką lub robię sobie drzemkę na powietrzu. Te parę godzin daje energię na cały dzień.
Jeszcze do połowy września korzystaliśmy z uroków tego miejsca. Porządkowaliśmy teren, snuliśmy plany i dzieliliśmy się swoimi wizjami działki naszych marzeń. Wiele nie chcemy zmieniać bo jest dobrze tak jak jest, ale kilka zmian musimy wprowadzić, aby móc cieszyć się tym miejscem jeszcze bardziej. Wszystko przed nami.
Bajo!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz