Dzisiejszy Marsz dla Życia i Rodziny w Lublinie to kolejna akcja, w której więłam udział po kwietniowej "manifestacji" z okazji wizyty byłego prezydenta RP w moim mieście. Coraz chętniej angażujemy się w sprawy dotyczące nas wszystkich, naszego miasta i kraju. Zależy nam coraz bardziej na tym aby powróciła normalność. W rodzinie, w szkole, w pracy. Można tak wymieniać. Skąd to zainteresowanie? Stąd, że mamy dosyć przekłamywania rzeczywistości, dosyć farbowanych lisów. Chcemy prawdy, wyzwolenia z więzów poprawności politycznej, które przez ostatnie lata zaciskano na nas i naszych dzieciach. A poza tym nie miałam lepszego pomysłu na spędzenie tej niedzieli ;) ...
Pierwszą atrakcją zaplanowaną na ten dzień, który miał być takim czasem tylko we dwie, z okazji i bez okazji, była przejażdżka komunikacją miejską. Pamiętam, że jak byłam mała marzyłam o tym żeby móc samodzielnie jeździć do szkoły autobusem... z czasem mi przeszło. Dla Hanki był to pierwzy raz i bardzo jej się podobało. Nawet jak zniknęłam na chwilkę, żeby kupić bilet u kierowcy nawet nie pisnęła tylko cichutko, grzeczniutko siedziała sobie w wózku i obserwowała otoczenie.
Pod KUL zajechałyśmy w samą porę. Zgromadzeni licznie ludzie pomału szykowali się do wymarszu. Kto mógł trzymał transparent lub flagę z symbolami akcji "Powiedz TAK dla życia" itp.
Rozglądałam się, ale niestety nie spotkałam nikogo znajomego... cóż, może czas zadbać o nowy krąg przyjaciół, z podobnymi poglądami...
Wymaszerowaliśmy spod gmachu KUL punkt 16:00. Porządku pilnowali młodzi ludzie z Ligi Obrony Kraju, na widok których aż serce rośnie!
Trudno było mi krzyczeć proponowane przez "wodzireja" hasła, bo po prostu za gardło łapało wzruszenie. Chyba wpłynęła na mnie atmosfera wspólnoty, pojednania, walki o wielką sprawę, a może to hormony....?
Część mijających nas ludzi obojętnie spoglądała na marsz, ale byli i tacy, którzy się przyłączali, albo tylko pozdrawiali manifestujących. Tak jak ta dziewczynka w koszulce caritasu, którą spotkaliśmy na deptaku.
Marsz zakończył się pod katedrą. Nie poszłyśmy na Mszę św. bo Hanka nie dawała już rady pod koniec trasy. Zaczęła marudzić, że chce się jej pić, siusiu i tak dalej... Wylądowałyśmy w naleśnikarni na Starym Mieście. Zamówiłam naleśnik kukurydziany, z szynką, szpinakiem i pieczarkami i był to strzał w 10! Hanka podjadła, popiła, połaziła po patio i wyruszyłyśmy spacerkiem w kierunku lubelskiego zamku.
W drodze do domu zeszłyśmy ze wzgórza zamkowego w kierunku tarasów i potem przez trawkę na błonia. Tamtejszy plac zabaw był ostatnią atrakcją dla Hani tego dnia. Skorzystała chyba z większości zabawek i urządzeń na placu, a co najbardziej mnie ucieszyło, już w pierwszej minucie po wejściu, zapoznała się ze starszą od siebie dziewczynką, do której pomachała i powiedziała cześć! Przez kilka minut ciągały się wspólnie po różnych drabinkach, ściankach i po piasku. Niestety koleżanka musiała iść do domu i Hankę przejęłam ja.
Jestem dumna z mojej Gwiazdki! Cały weekend bez pieluszki, bez wpadki. Pozostały nam tylko mokre nocki, ale i one pewnie się wkrótce skończą!
Szanuję Twoje poglądy, ale dla mnie ten post jest zdecydowanie zbyt polityczny. Cóż, pewnych spraw pewnie nie da się iddzielić od życia rodzinnego. Życzę Wam wszystkiego dobrego i zmykam na inne poziomy wirtualnej blogosfery
OdpowiedzUsuńAnia
My też mieliśmy wziąć udział w marszu, ale w końcu poprzestaliśmy na spacerowaniu po Starówce. Szkoda, że nie udało nam się wpaść na siebie.
OdpowiedzUsuńPoprawka- porządku pilnowali przedstawiciele Legii Akademickiej i XIV LO ;)
OdpowiedzUsuńOk, dziękuję za poprawkę 😄
OdpowiedzUsuńPewne sprawy należy według mnie przekazywać swoim dzieciom, dawać przykład właściwych postaw, wdrażać do zasad którymi sami kierujemy się w życiu. Nie należy oddzielać życia rodziny od rzeczywistości. Rozumiem, szanujesz, ale się nie zgadzasz, więc jesteś przeciw, a skoro tak to żegnaj.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że z fajnego bloga parentingowego (jednego z najlepszych jeśli chodzi o eko wychowanie) robi się blog polityczny :/ już w poprzednich postach mignela mi twarz jednego z polityków. Wtedy myślałam, że to jakaś wpadka, teraz widzę że to nie była pomyłka. Śledząc losy Hani wolałabym poczytać o odpieluszkowaniu, o tym czy wysylacie ją do przedszkola od września, jak łączycie pracę z wychowaniem a nie o tym, że jej mama uważa, że musi zmienić przyjaciół bo jej nie chodzą na takie marsze jak ona. Szkoda. Unlike.
OdpowiedzUsuń