Długo zastanawiałam się czy napisać takiego posta. Chciałam podzielić się swoją radością. Tak. W końcu zdecydowałam się, że zrobię to. Napiszę na blogu recenzję - o moim Kościele.
Temat wiary i kościoła na blogach parentingowych, do których niewątpliwie mój się zalicza, nie jest zbytnio popularny. Mamuśki rozpisują się o przygotowaniach do Chrztu Świętego, o tym gdzie załatwiły catering, albo w której restauracji odbyło się przyjęcie po Mszy i na ile osób. Obowiązkowo zamieszczane są zdjęcia prezentów od przyjaciół i rodziny. Nie mówię, że to źle. Bardzo lubię oglądać takie posty i zdjęcia z cudzych Chrztów.
W niedzielę, dzień święty, który powinniśmy spędzać inaczej, niż pozostałe dni w tygodniu, jest czas i odpowiedni nastrój na takie przemyślenia. Raczej nie należałam (może nadal nie należę...) do osób mocno rozmodlonych i regularnie chodzących do kościoła. Jako nastolatka miałam kilka przygód z zespołami muzycznymi grającymi podczas nabożeństw (grałam w scholce w mojej parafii, kiedy jeszcze nie było dużego kościoła, a Msze odbywały się w dużej sali - w kaplicy, grałam kilka miesięcy w zespole, który przygrywał w parafii Najświętszego Serca Jezusowego w Lublinie), poszłam po 7 klasie na pielgrzymkę do Częstochowy...
Wtedy nie myślałam o sprawach duchowych i o tym co mi daje Bóg. Ile dobra na co dzień mam dzięki Niemu. Moje spotkanie z Jezusem miało nastąpić wiele lat później.
Pierwsze powroty zaczęły się pod koniec roku 2010. Po błyskawicznym rozstaniu ze starym życiem nastąpiło parę tygodni żałoby po dawnej mnie. Wpadałam w melancholię, która sprzyja myślom o siłach wyższych. Był to czas niepokoju o własną przyszłość, czas uzmysławiania sobie, czego tak naprawdę oczekuję od życia.
Kolejny raz spotkałam się z Bogiem podczas przygotowań do naszego ślubu kościelnego, który odbył się w lipcu 2012 roku. Nauki przedmałżeńskie odbywaliśmy w kościele p.w. Świętej Agnieszki w Lublinie. Razem z M bardzo wiele zyskaliśmy dzięki tamtym spotkaniom. Myślę, że zbliżyliśmy się nie tylko do siebie, ale i do Pana Boga najbardziej wtedy, gdy doświadczyliśmy świadectwa innych ludzi, małżeństw z kilku i kilkunastoletnim stażem. Ich słowa były dla nas wielką inspiracją.
Kiedy pod koniec zeszłego roku w mojej rodzinie działo się źle, a ja byłam już wtedy w dość zaawansowanej ciąży usłyszałam wewnętrzny głos, który mówił, żebym zaufała Najwyższemu. Znowu zaczęłam częściej pojawiać się na nabożeństwach i nawet mój M zaczął na nie ze mną chodzić. Nie mam złudzeń. Wiem, że z miłości do mnie przełamywał swoją niechęć i towarzyszył mi bardziej z obowiązku, niż z potrzeby ducha. A jednak.
Przyjście na świat naszej córeczki było dla nas wielkim przeżyciem, także duchowym. Nie mam żadnych wątpliwości, że wtedy, na sali porodowej nie byliśmy sami. Wiem, bo czułam moc, o którą prosiłam. Nie zawiodłam się. Bo na Bogu nigdy się nie zawodzę.
Teraz we trójkę pojawiamy się na niedzielnej Mszy. Mamy szczęście należeć do wspaniałej wspólnoty - od kilku już lat naszą parafią Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny kierują ludzie prawdziwie oddani boskiej sprawie. I to się czuje. Kiedy jeszcze kilka miesięcy temu, podczas nabożeństwa kapłan wzywał wiernych zgromadzonych w kościele do uniesienia rąk podczas modlitwy, niewielu odważyło się wykonać ten znaczący gest. A dziś? Dziś cały kościół unosi w górę ręce na znak oddania swego życia Panu. To tylko jeden z wielu efektów konsekwentnego działania księży i osób zaangażowanych w życie parafii.
Kiedy śpiewają Promyczki - schola parafialna, można o dziwo! zauważyć uśmiechy na twarzach ludzi! Niekiedy śpiewem porywają wiernych do (prawie) tańca - byłam świadkiem jak ludzie w kościele ożywili się, można było zauważyć minimalne ruchy bioder, ktoś klaskał... Wiem, że trudno w to uwierzyć, że TAKIE rzeczy, w polskim kościele. A jednak. Mnie, jako muzyka z zawodu, najbardziej cieszy to, że w naszym kościele mamy naprawdę świetną organistkę, a podczas Mszy dla dzieci o 11:00 można usłyszeć cudowną wiolonczelistkę Zuzię i jej równie utalentowaną koleżankę skrzypaczkę!
Po każdej Mszy Świętej wracam do domu naładowana pozytywną energią, uśmiecham się do obcych ludzi mijanych na ulicy, wiem, że kolejne dni będą wypełnione szczęściem. I dziękuję Bogu za to szczęście. Nie tylko w niedzielę.
nie lubię wypowiadać się na temat wiary.
OdpowiedzUsuńpozostawię ten post bez innego komentarza.
Cieszę sie, że o tym piszesz. Jest to autentyczne i dojrzałe.
OdpowiedzUsuńTemat wiary tak samo jak temat szczepień. Ile ludzi tyle opinii i zdań ;)
OdpowiedzUsuńo proszę, kościół Najświętszego Serca Jezusowego to parafia, do której należałam 15 lat i nadal tam należą moi rodzice!
OdpowiedzUsuńBardzo fajny post, powiem szczerze,że skłonił mnie do przemyślenia pewnych rzeczy na temat mojej wiary, którą mocno zaniedbałam.
Ja zdałam sobie sprawę z tego, że ostatecznością jest kiedy do Boga wracamy po jakimś traumatycznym wydarzeniu, po jakiejś tragedii. A przecież najczęściej tak właśnie bywa. Ja na odwrót, odczułam Jego działanie kiedy wydarzyło się dużo dobra w moim życiu, kiedy spotkałam mojego M, kiedy wszystko potoczyło się tak jak o to prosiliśmy, kiedy dostałam piękną i zdrową córę... Nie wolno czekać do momentu kiedy czasem bywa za późno, kiedy naprawdę prosi się już tylko o CUD.
OdpowiedzUsuńMnie zawsze dziwiło, że są parafie, w których dzieci nie tańczą i nie śpiewają podczas nabożeństwa :)
OdpowiedzUsuńTrudno się im wtedy dziwić, że nie chcą pójść do kościoła, bo do anstrakcji jeszcze nie dojrzały, a stać w mejscu? Kilku letnie dziecko zbyt długo nie wytrzyma. Rodzice niepotrzebnie się złoszczą na te małe rozbiegane 'robaczki'. One się tak modlą:)
Skikolka
pozytywnie :)
OdpowiedzUsuń