Dziś odbyło się nasze ostatnie spotkanie z położną przed wielkim finałem. Zapraszam na post o ostatnich chwilach przed rozwiązaniem.
Dziś spotkaliśmy się z Zosią, naszą położną. Nie jestem w stanie nawet opisać jak bardzo cieszę się, że mogę tak napisać o niej, o tym fakcie, że "mamy położną" do naszego porodu domowego. To niesamowite! Jeszcze pół roku temu nie planowałam i nawet nie bardzo wierzyłam, że to jest możliwe. A dziś była u nas w domu, rozmawialiśmy prawie trzy godziny! Obejrzała całe mieszkanie, naszą sypialnię, salon, kuchnię i łazienkę - najdłużej "zwiedzała" wannę i omawiała sposoby, w jakich możliwe, że "będziemy rodzić".
Nigdzie nie jest mi tak dobrze jak w domu rodzinnym. To moje kąty od ponad 30 lat. Mała wanna w dużej i przestronnej łazience - wystarczy do porodu. Zobaczymy, czy skorzystam w finałowym momencie. Umyta i gotowa do użytku.
Było mi miło kiedy skomplementowała nasz dom i rozwiała wątpliwości związane z naszą wanną/łazienką. Zosia zbadała mnie i dzidzię (zmierzyła tętno, zbadała ułożenie przez brzuch, sprawdziła wielkość obrzęków). Powtórzyliśmy pozycję do rodzenia i omówiliśmy w jaki sposób możemy wykorzystać naszą wannę. Omówiła zasady przebywania w wodzie podczas porodu (nie dłużej jak 1 godzina, potem ruch, woda o temp.37 stopni). Przećwiczyliśmy oddychanie torem brzusznym i próbowałam załapać jak spychać powietrze w dół, ale niestety nie jestem w stanie tego zrobić teraz, na sucho, bez skurczów partych.... Mam nadzieję, że podczas właściwej akcji przyjdzie mi to naturalnie, w końcu Hanię jakoś udało mi się wypchnąć a wychodziła z rączką wyciągniętą jak Superman w locie i z koralami z pępowiny...
Kolejny raz rozmawialiśmy o naszym pierwszym porodzie i naszym doświadczeniu porodu szpitalnego. Zosia opowiadała o różnych sytuacjach jakie się jej w ciągu tych lat praktyki przydarzyły i o tym co może nas zaskoczyć podczas porodu. Dała nam listę rzeczy, które mogą się przydać, które możemy załatwić przed porodem.
Lista rzeczy przydatnych do porodu domowego:
- folia malarska gruba
- podkłady np.do przewijania (wielorazowe z pupusa będą idealne, można kupić podkłady np. w Rossmanie - babydream)
- spirytus 95% do odkażania kikuta pępowiny
- szałwia i pokrzywa do zaparzania
- waga łazienkowa
Łażę, choć po wstaniu z łóżka czy kanapy mam wielkie problemy z rozruchem. Boli, bardzo boli, okolice wzgórka, więzadła, przyczepy, macica, miednica - cała okolica. O jak się zrymowało ;)... Po chwili ruchu zazwyczaj ból mija, choć dzisiaj dużo dłużej muszę się ruszać i częściej twardnieje mi brzuch. Skurcze macicy pojawiają się z różną siłą i częstotliwością. Pojawił się gęstszy śluz i łatwiej mi chodzić na szeroko rozstawionych, kaczkowatych nogach. Im szerzej tym lepiej. Dzidzia i jej lokum powoli przygotowuje się do końca turnusu...
W ostatnich dniach Kazio rusza się mniej intensywnie, choć nadal ma takie momenty, że boję się, że skóra wokół pępka nie wytrzyma i ujrzę za chwilkę małą stopkę. Wczoraj przeżyliśmy chwilę nerwów, bo mój M nie był w stanie wysłyszeć tętna bobasa, a ja od dłuższego czasu nie byłam w stanie odczuć choćby małego ruchu. Na szczęście wystarczyło, że położyłam się w spokojnym, cichym pokoju i trochę rozluźniłam. Pod wieczór już było w porządku.
Wszystko w sumie gotowe. Przewijak zniesiony i zapakowany, kołyska ubrana, regał załadowany ubrankami i kocykami. |
Nie chciałam urodzić przed 1 stycznia więc ograniczałam swoją aktywność. Delikatnie schodziłam po schodach, starałam się dużo odpoczywać, leżeć, nie przemęczać się, żeby nie wywołać skurczy. Choć termin mam dopiero na 6 stycznia to bałam się, że jako tzw. wieloródka mogę urodzić kilka dni przed terminem. Ogólnie słyszałam od bliskich i znajomych, że lepiej jak dziecko jest z początku roku niż z samej końcówki. Kiedy 31 grudnia minęła godzina 22:30 mogłam wreszcie "dać na luz". Mój M i Mama nawet musieli mnie uspokajać, żebym tak nie szalała na parkiecie z Córą. Ale mi się już dłuży ten stan, chyba chciałabym żeby to "toczenie" się już skończyło. Sylwestra spędzaliśmy w gronie najbliższych, w naszym domu.
O 24:00 tradycyjnie wyszliśmy na taras żeby podziwiać fajerwerki na niebie. Od kilku lat, odkąd w bliskim sąsiedztwie mamy bloki, noworoczne pokazy są bardzo spektakularne, różne rodzaje wystrzałów, kolorów, kształtów. Prawdziwe fireshow. Hania wytrzymała do samego końca i dopiero przed 1:00 zaczęła już marudzić i widać było po oczkach, że już właściwie śpi na stojąco. Położyć spać dziecko, które zostało doprowadzone do takiego stanu nie jest tak łatwo. Takiego płaczokrzyku już dawno nie słyszałam. Ale wiedziałam, że nie jest on spowodowany Hani "fochem" tylko skrajnym zmęczeniem. Cierpliwie i spokojnie przeprowadziłam ją przez całą wieczorną rutynę i już po paru minutach usypiania mój M odniósł sukces.
Dziś jest 2 stycznia i nadal czekamy. Z Bogiem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Bardzo dziękuję Ci za Twój komentarz! Mam małą prośbę, podpisz się!