Ot, taki psikusik na koniec tych ostatnich 9 miesięcy spokoju i książkowych wyników!
A masz! Co, myślałaś sobie, że wszystko tak gładko pójdzie? Boś się wyuczyła na szkole rodzenia i książkę przeczytała?? Nie ma tak łatwo! A pomartw się teraz trochę, powyrzucaj sobie, żeś leń i spacerów nie odbywałaś regularnych!
W sumie samo badanie - odczyt z KTG nie jest jakimś trudnym przeżyciem. Oczywiście w chwili, gdy nie ma skurczów porodowych! Po prostu, przyczepiają za pomocą elastycznych taśm dwie słuchawki, w kształcie krążków do brzusia. Te słuchawki kabelkami połączone są z urządzeniem odczytującym i zapisującym częstotliwość ewentualnych skurczów macicy (dolny wykres) i tętno dziecka (wyższy wykres). Moje pierwsze badanie trwało około 30 minut i dodatkowo miałam w dłoni pilota z guziczkiem, który naciskałam, kiedy czułam ruchy małej. Ułożyłam się jakoś niefortunnie na leżance i pod koniec trochę bolał mnie kręgosłup. Odczyt prawidłowy - reaktywny. Zero skurczów (max.12%).
Drugie badanie w niedzielę na Izbie było super, ale to z uwagi na to, że towarzyszył mi mój M. Pani doktor poleciła mnie podkarmić i wysłała go po batoniki, które bez wyrzutów sumienia (plusy!!!) zjadłam dla poprawy jakości odczytu. Leżałam dość długo, bo prawie godzinę. Najpierw na lewym, potem na prawym boku.. Potem szybkie badanie przez panią doktor na fotelu, wypisanie karty informacyjnej o przyczynie wizyty na IP i wyniku badania.
Korytarz w poradni na Staszica 14 a. Gabinet z KTG po prawej, gabinet z "samolotem" po lewej.
Dzisiaj miałam kolejne, trzecie badanie. Po wejściu do gabinetu zaskoczył mnie tłum - akurat trafiłam na praktyki studenckie. Dziewczyny z położnictwa bardzo sympatyczne - ich rozmowy sprawiły, że leżenie nie było tak męczące i nudne - choć miałam wrażenie, że słuchawki przymocowały zbyt luźno do skóry, przez co nie było tak dobrze słychać tętna. Nie przysunęły do mnie tego urządzenia i nawet nie mogłam sobie obserwować wyświetlacza z cyferkami.
Ten dzisiejszy zapis okazał się ostatnim... niestety nie z powodu zbliżającego się porodu (zero skurczów, zero postępu). Zgodnie z procedurami (wiem, okropnie to brzmi, ale przecież nic na to nie poradzę...) za kolejne dwa dni (czyli we czwartek) już powinnam zostać poddana hospitalizacji. Doktor zarezerwował dla mnie miejsce na oddziale patologii ciąży w szpitalu na Staszica, gdzie mam się stawić o 8:30 rano. Oczywiście, jeśli do tego czasu samo nie ruszy, naturalnie...
Dotarło to wszystko do mnie w samochodzie. Jak już siedziałam w spokoju po badaniu. Na chwilę się rozkleiłam.. Niby jeszcze się nic złego nie dzieje, bo moja sytuacja ciągle należy do normy, ale miało być inaczej przecież! Wiem, że nie powinnam zastanawiać się "co będzie, jeśli" i takie tam. Moje zdenerwowanie i zamartwianie się nie pomaga teraz nikomu.
Mój biedny M też martwi się moim stanem psychicznym. Nie mogę udawać, smutno mi, boję się, nie wiem co robić, bo chyba skończyły się pomysły i możliwości. Umyłam okna, wyszorowałam podłogę, uprałam dywan, kupiłam nawet wielką, różową piłkę, na której wczorajszy wieczór przeskakałam... co więcej mogę zrobić? Mama się śmieje, że chyba nigdy tak czysto w domu nie miałam... plusy!!!
Czekam.
jestem z Tobą, przeżywam każdy dzień, smutno mi razem z Tobą i smutno, że musisz to przeżywać... zrobię co mogę od siebie, żeby się ruszyło - przytrzymam kciuki na różańcu :) kobieta kobietę zrozumie, a Matka matkę to już tym bardziej :)
OdpowiedzUsuńAR
:)
UsuńViolianko, jakkolwiek głupio to zabrzmi- co weszło to i wyjdzie :) Doczekasz się, być może jakoś Cię wspomogą (oksytocyna? cewnik?). Pewnie nie jest to po Twojej myśli, ale będzie co będzie, malutkiej dobrze w brzuchu :)
OdpowiedzUsuńKS
Kochana - 3mam za Was kciuki! oby kolejny wpis już w liczbie 2 :)
OdpowiedzUsuń